Archiwum kategorii: Bez lukru

Prawda o Wałęsie

źródło: NaszDziennik.pl, 2013.11.04

Z dr. hab. Sławomirem Cenckiewiczem, autorem książki „Wałęsa. Człowiek z teczki”, rozmawia Anna Kołakowska.

Dlaczego zdecydował się Pan napisać kolejną, trzecią książkę o Lechu Wałęsie?

– Mimo poprzednich książek o Wałęsie i wielu artykułów prasowych odsłaniających wiele nieznanych aspektów jego życia mam wciąż poczucie, że wiemy o nim zbyt mało. Moja nowa książka jest próbą odpowiedzi na ten powszechny deficyt niewiedzy. Od lat badam biografię Wałęsy i doszedłem do przekonania, że mam o nim więcej do powiedzenia niż tylko to, co zawarłem w swoich poprzednich, raczej przyczynkarskich, książkach z 2008 r. („SB a Lech Wałęsa” i „Sprawa Lecha Wałęsy”). W międzyczasie pozyskałem wiele nowych i nieznanych źródeł do biografii Wałęsy, jestem bogatszy w warsztat i doświadczenia. To wszystko – plus inspiracja kłamliwym filmem Wajdy –spowodowało, że postanowiłem tym razem zmierzyć się z całą biografią Wałęsy.

Jakie nowe informacje możemy znaleźć w „Człowieku z teczki”? Czy dotarł Pan do nieznanych wcześniej dokumentów?

– Pisząc swoją nową książkę, pomyślałem w pewnym momencie, że w życiorysie Wałęsy zgadza się chyba tylko data urodzenia, a cała reszta stała się przedmiotem manipulacji i mitów. Wędruję więc po kolejnych fazach życiorysu Wałęsy od 1943 r. aż do teraz, odsłaniając skrywane przez niego i jego sojuszników fragmenty biografii. Książka pełna jest takich „newsów”, ale za najważniejsze uznałbym kilka: rekonstrukcję aktywności Wałęsy w Grudniu ’70, z której wynika, że już wówczas popierał komunistów; tajne kontakty z ludźmi obozu władzy PRL w latach 1980-1981; upadek ducha i składaną po wprowadzeniu stanu wojennego ofertę sojuszu z komunistami oraz aktywną rolę Wałęsy w budowie postkomunizmu w Polsce po wygranych wyborach prezydenckich w 1990 roku.

Czy książka „Człowiek z teczki” rzuca światło na aktywność Wałęsy we współpracy ze służbami PRL po 1976 r., czyli po wyrejestrowaniu go przez SB?

– Tak! Moja książka – w aspekcie związków Wałęsy z tajnymi służbami – jest w istocie analizą jego postępowania po formalnym wyrejestrowaniu z sieci agenturalnej w 1976 roku. Okazuje się, że relacje te były nawiązywane i odbudowywane, choć nigdy nie przybrały już wcześniejszej formy agent-oficer, ale były raczej sojuszem Wałęsy z bezpieką skierowanym przeciwko zdeklarowanym wrogom systemu wewnątrz „Solidarności”. To bardzo smutny motyw mojej książki, gdyż pokazuje rolę przywódcy „Solidarności” w jej rozmontowaniu jako ruchu narodowowyzwoleńczego.

Dlaczego Wałęsa zawsze wspiera opcję rządzącą – oprócz PiS – począwszy od Jaruzelskiego, a skończywszy na PO?

– Wałęsa nie ma wyjścia. Ze względu na ogrom zdrady – tej agenturalnej i politycznej – stał się słupem III RP, za którym chowają się ludzie szkodzący i źle życzący Polsce. To nie jest przypadek, że obrońcami Wałęsy są ludzie dawnego reżimu, którzy mają krew na rękach – jak Jaruzelski w Grudniu ’70, a z kolei Wałęsa staje w ich obronie. Opisuję w książce skandaliczne zachowanie Wałęsy podczas procesu sądowego dotyczącego zbrodni grudniowej, kiedy to zgodził się zostać świadkiem obrony głównego oskarżonego –Jaruzelskiego! To kwintesencja zmowy magdalenkowej i systemu III RP!

Jakie skutki dla Polski ma uwikłanie Wałęsy w agenturę?

– Straszne! Jak z dramatu wielkiego Wyspiańskiego, który opisywał w „Weselu” tych, którzy mieli złoty róg w ręku, a zastygli w niemocy w chocholim tańcu. Tak jest też z Wałęsą – zastygł, bo za dużo ma za uszami i nie potrafił tego wyznać i się z tego wyzwolić. Stał się w ten sposób politykiem i przywódcą głęboko niesuwerennym. Moja opowieść o Wałęsie jest więc opisem jego zdradzonego przywództwa, które przez jego osobiste uwikłanie w agenturę staje się również katastrofą dla Polski i nas wszystkich. Stąd ten tytuł „Wałęsa. Człowiek z teczki” – bo tam tkwią źródła tej zdrady i fałszu.

W swojej książce opisuje Pan także młodość Wałęsy, z której – delikatnie mówiąc – były prezydent nie może być dumny. Dlaczego zdecydował się Pan na opisywanie jego prywatnego życia?

– Nie tropię jego grzechów, bo sam jestem grzeszny i nie mam prawa sądzić innych. Opisuję to wszystko jedynie przez pryzmat jego późniejszej działalności publicznej, zastanawiając się nad tym, w jaki sposób dawne błędy i grzechy Wałęsy stały się źródłem szantażu w rękach komunistów. Interesuje mnie też charakterystyczna dla Wałęsy ucieczka od osobistej odpowiedzialności za złe czyny jako sposób na życie i metoda uprawiania polityki. To swego rodzaju klucz do zrozumienia jego osobowości i linii postępowania.

Pierwsza Pana książka – „SB a Lech Wałęsa” – spowodowała atak na Pana. Czy teraz też są podobne reakcje?

– Od jakiegoś czasu – poza drobnymi złośliwościami – nie urządza się na mnie w zasadzie wielkich nagonek medialnych. To wyraz słabości i bezradności wobec zebranego materiału źródłowego i opisanych faktów. Wałęsa, choć podobno otrzymał już książkę, również milczy. Ale na niego mogę „zawsze liczyć”. On regularnie obraża mnie na swoim blogu. Próbkę tych wyzwisk czytelnicy mogą zobaczyć na okładce mojej nowej książki.

Odbył Pan już kilka spotkań z czytelnikami, jaki jest odbiór „Człowieka z teczki”?

– Nie myślałem, że książka spotka się aż z takim entuzjazmem. Na każdym ze spotkań kilkaset osób, świetne rozmowy o Polsce, zdradzie i „Solidarności”, a w dodatku już trzykrotnie (na siedem spotkań) zabrakło książek. Polacy spragnieni są prostych prawd o tym, jak było i jak jest. Trzeba też do nich wyjść, porozmawiać, tłumaczyć, być jednym z nich. To piękne i ważne również dla autorów takich jak ja.

Najnowszy film Andrzeja Wajdy „Wałęsa – człowiek nadziei” przedstawia zupełnie inny obraz byłego przewodniczącego „Solidarności”, ale niestety film ma to do siebie, że trafia do tzw. szerokiego odbiorcy. Szczególnie szkoły chętnie prowadzą swoich uczniów na projekcję do kina. Jakie są Pana największe zastrzeżenia do tego filmu?

– To film szkodliwy i niebezpieczny ze względu na strukturalny fałsz i kłamstwo, które niesie jego fabuła. To gwałt na prawdzie o wysiłku Polaków walczących z komunizmem, obraza dla takich postaci, jak Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda czy Krzysztof Wyszkowski, to wreszcie próba wymazania ze świadomości historycznej roli wiary katolickiej i Kościoła w walce o wolność i suwerenność narodową. Całe szczęście, że od strony artystycznej i filmowej jest dramatycznie słaby i zapewne przez to nie zrobi furory. Zresztą – poza przymusowym spędzaniem do kin dzieci i młodzieży – sale kinowe na normalnych pokazach świecą pustkami.

Jakie znaczenie ma odbrązawianie Wałęsy? Czy trzeba rozprawiać się z nim jako symbolem?

– To, co robię, nie jest żadną walką z Wałęsą ani nawet z jego symbolem! Ja mam obowiązek pisania prawdy. Jako badacz i historyk, ale też z potrzeby serca, idąc za głosem sumienia. Inspiruje mnie pamięć o tych, których wcześniej zdradzono i wymazano z kart naszych dziejów – bohaterów Grudnia ’70, takich jak Kazimierz Szołoch, Jan Jasiński czy Henryk Lenarciak, robotników Stoczni Gdańskiej, ofiarnych działaczy Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, jak małżeństwo Gwiazdów, Andrzej Bulc, Alina Pienkowska czy Anna Walentynowicz, i wreszcie dziesięciu milionów uczestników ruchu „Solidarności”. Znając prawdę, nie mogę zatrzymać jej wyłącznie dla siebie, tym bardziej że nikt o tych, których wymieniłem, już się nie upomina. Gdybym tego zaniechał, byłbym jak „oni”, ci, którzy nieustannie fałszują nasze dzieje, formatując nam historyczną świadomość i pamięć. Mijałbym gdańskie Trzy Krzyże dedykowane zamordowanym w Grudniu ’70 i grób Anny Walentynowicz na gdańskim Srebrzysku, wypierając znaczenie ich ofiary i ogromu poświęcenia. A w dniu sądu stanąłbym przed Panem z pustymi rękoma, marnując swoje talenty. „Miłości bym nie miał, byłbym niczym”, jak pisał pięknie św. Paweł w „Hymnie o miłości”.

Dziękuję za rozmowę.

Sondowanie czy pomyłka?

źródło: NaszDziennik.pl, 2013.11.04

Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne (APA) zaprzecza, jakoby sklasyfikowało pedofilię jako „orientację seksualną”.

Według informacji, do jakich dotarli amerykańscy dziennikarze, najnowszy numer czasopisma „Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders” (DSM-5) przygotowanego przez APA miał w jednym z rozdziałów klasyfikować pedofilię jako „jedną z orientacji seksualnych”, a zamiast słowa „zaburzenie” pojawiło się słowo „preferencja”. Informacja na ten temat wywołała burzę i protesty. Za sprawą tej samej organizacji wcześniej doszło do wykreślenia homoseksualizmu z listy chorób psychicznych i zboczeń.

Amerykańskie Stowarzyszenie Rodziny jeszcze przed wydaniem sprostowania alarmowało. „Tak jak APA w latach 70. zadeklarowało, że homoseksualizm to ’orientacja’, tylko i wyłącznie ze względu na presję środowisk gejowskich aktywistów, to dziś wydaje się, że z kolei pod presją aktywistów pedofilskich chcą uznać wykorzystywanie seksualne dzieci także za orientację” – czytamy w komunikacie.

Tym razem APA w oświadczeniu stwierdziło, że „organizacja stanowczo stoi po stronie wysiłków zmierzających do karania osób, które seksualnie wykorzystują dzieci i nieletnich, oraz wspiera również wysiłki zmierzające do leczenia osób posiadających zaburzenia pedofilskie, co może doprowadzić do zapobieżenia aktom wykorzystywania dzieci”. APA całe zamieszanie tłumaczy błędem przy redakcji w wersji elektronicznej DSM-5; zapewnia, że w wydaniu drukowanym zostanie on usunięty.

Oficjalne sprostowanie w wersji angielskiej – zobacz

Polityk grubej kreski

źródło: NaszDziennik.pl, 2013.11.02

Mógł być pierwszym niekomunistycznym premierem w powojennej Polsce, ale działalność rządu, na którego czele stanął, pozwala nazywać go raczej pierwszym premierem postkomunistycznego układu.

Okres tzw. transformacji, kiedy to Tadeusz Mazowiecki „przeszłość odkreślił grubą linią”, pozwolił przenieść układy funkcjonujące w PRL-owskim systemie władzy do nowej, postkomunistycznej rzeczywistości i świetnie się w niej ulokować. W ten sposób zostały zabezpieczone interesy komunistycznych prominentów oraz funkcjonariuszy dawnego systemu, a oni sami mieli zapewnione poczucie bezpieczeństwa.

Propagandysta

Karierę rozpoczął w 1949 r. współpracą z PAX-owskim tygodnikiem „Dziś i Jutro”, rok później, mając zaledwie dwadzieścia trzy lata, został zastępcą redaktora naczelnego dziennika „Słowo Powszechne”.

Na jego łamach Mazowiecki publikował m.in. takie deklaracje ideowe koncesjonowanych katolików: „Uważam, iż katolik nie ma żadnej potrzeby zaprzeczać wielkiej doniosłości, jaką w rozwoju myśli ludzkiej odegrały teorie Marksa i jego następców. Uznaję wielki wkład myśli marksistowskiej do ogólnego dorobku ludzkiej kultury”.

Jako sprawne narzędzie komunistycznej propagandy zabłysnął broszurą pt. „Wróg pozostał ten sam”, w której pisał o żołnierzach podziemia niepodległościowego: „Gdybyśmy przeglądnęli kroniki procesów członków organizacji podziemnych, spotkalibyśmy ludzi, którzy z całym cynizmem i premedytacją mordowali swych towarzyszy, kiedy uznali ich za niebezpiecznych”. W innym miejscu, porównując ich do hitlerowców, oskarżał o to, że są sojusznikami „wczorajszych oprawców z Dachau, Oświęcimia, Mauthausen”.

Kiedy kończyła się wojna, Tadeusz Mazowiecki miał osiemnaście lat, ale w przeciwieństwie do ogromnej części swoich rówieśników nie angażował się w żadne formy oporu przeciwko okupantowi.

Jednak gdy jego rówieśnicy w powojennej Polsce byli mordowani w komunistycznych więzieniach, pisał: „Byłoby jakąś ahistoryczną, sentymentalną ckliwością nie widzieć tego, że każda wielka przemiana dziejowa pociąga za sobą ofiary także w ludziach. Każda rewolucja społeczna przeciwstawia sobie tych, którzy bronią dotychczasowego porządku rzeczy, i tych, którzy walczą o nowy” i wzywał Kościół katolicki do potępienia „band podziemia” i zastosowania wobec nich sankcji kanonicznych.

Obiektem ataków Tadeusza Mazowieckiego był także „rewanżystowski” i „agenturalny” rząd londyński, któremu „ideologia lancy ułańskiej na usługach kapitalistycznej wolności zasłoniła historyczną szansę wydobycia Polski z wielowiekowych zaniedbań cywilizacyjnych”.
Katolik koncesjonowany
Bardzo trafnie o środowisku, z którym związany był Tadeusz Mazowiecki, wyraził się Prymas Polski Stefan Wyszyński, nazywając ich „katolickimi odszczepieńcami społecznymi”. Starali się oni przekonać społeczeństwo, że można połączyć bolszewizm z katolicyzmem, nie zważając na dekret Świętego Oficjum z 1949 r. grożący ekskomuniką wszystkim katolikom, którzy „wyznają komunizm, propagują go lub współpracują z komunistami”.

Jako lojalny i posłuszny partii propagandysta w 1953 r. został redaktorem naczelnym „Wrocławskiego Tygodnika Katolików”. Za ten awans odwdzięczył się obrzydliwym atakiem na księży kurii krakowskiej oraz ks. bp. Czesława Kaczmarka.

Po wydaniu przez sąd wyroku skazującego ks. bp. Kaczmarka na 12 lat więzienia nowy redaktor naczelny „WTK” pisał: „Na rozprawie sądowej zanalizowana została przestępcza działalność oskarżonych, jak i jej skutki. Wychowanie nacechowane podejrzliwością i wrogością wobec postępu społecznego, atmosferą środowiska społecznego rozniecającą lub choćby tylko podtrzymującą bezwzględną wrogość wobec osiągnięć społecznych Polski Ludowej, wpływy polityczne przychodzące z zewnątrz i wyrosła na tym wszystkim błędna postawa polityczna ks. bp. Kaczmarka, która doprowadziła go do kolizji z prawem – oto sumarycznie ujęte przyczyny działalności przestępczej oskarżonych. Doprowadziły one do czynów skierowanych przeciwko interesom własnego narodu i postępu społecznego w okresie przedwojennym, okupacyjnym i w Polsce Ludowej”.

Ten atak Mazowieckiego na Kościół przypadł w sytuacji, gdy na księży zapadały wyroki śmierci, a w więzieniach przetrzymywano ponad tysiąc księży.

Postępowy katolik
W 1955 r. Mazowiecki rozstał się PAX-em i dwa lata później zaangażował się w tworzenie Klubów Postępowej Inteligencji Katolickiej, które uzyskały aprobatę władz. W 1958 r. Mazowiecki zakłada i zostaje redaktorem naczelnym „katolickiego” miesięcznika „Więź”, do którego Episkopat ustosunkowuje się krytycznie ze względu na propagowanie lewicowych poglądów.

O środowisku „Więzi” Prymas Stefan Wyszyński mówił: „Mienią siebie katolikami postępowymi, ale ten ich postęp nie idzie do przodu, lecz do tyłu”. Wkrótce – zgodnie z życzeniem władz – otwarcie zaangażowali się w walkę z Prymasem, któremu Mazowiecki zarzucał anachroniczną wizję Kościoła, zacofanie i konserwatyzm, nieustępliwość wobec władz, co rzekomo miało utrudniać nawiązanie dobrych stosunków PRL z Watykanem.

W 1963 r. Mazowiecki razem z Jerzym Turowiczem, Andrzejem Wielowieyskim i Stanisławem Stommą udał się do Rzymu, gdzie podczas Soboru Watykańskiego II intrygowali przeciwko Prymasowi. Jednym z ich zarzutów wobec ks. kard. Wyszyńskiego była jego maryjność.

Sam Prymas uważał, że ten atak jest skierowany nie tylko przeciwko niemu, ale także przeciwko Wielkiej Nowennie przed Milenium Chrztu Polski. Autorem tych intryg i zleceniodawcą działań podjętych przeciwko Prymasowi na Soborze był Zenon Kliszko, o czym zresztą ks. kard. Stefan Wyszyński pisał w wyjaśnieniu wysłanym do Papieża Pawła VI.

Również „Orędzie biskupów polskich do biskupów niemieckich” z 1965 r. spotkało się z atakiem „Więzi” i Koła Poselskiego „Znak”, w którym Mazowiecki zasiadał od 1961 roku. Krytyka ta była odpowiedzią na oczekiwania władz i doskonale współbrzmiała z komunistyczną propagandą. Prymas krytykował lewicowe i promarksistowskie poglądy prezentowane przez redakcję „Więzi”, a pod koniec lat 60, po zamieszczonym w miesięczniku artykule na temat stanu kapłańskiego w Polsce, zabronił duchowieństwu pisania w periodyku Tadeusza Mazowieckiego.

Po wydarzeniach marca 1968 r. wobec dyskusji środowiska posłów Koła „Znak” Mazowiecki zdecydował się na poparcie Gomułki i lojalność wobec I sekretarza KC PZPR. 22 lipca 1969 r. pierwszy sekretarz uhonorował Mazowieckiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Tadeusz Mazowiecki ze względu na brak poparcia nowej ekipy rządzącej nie uzyskał zgody na kandydowanie do Sejmu w 1972 roku.
Obdarzony kredytem zaufania

Powszechnie uważa się, że w sierpniu 1980 r. Mazowiecki przywiózł do Stoczni Gdańskiej apel poparcia ze strony warszawskich intelektualistów dla strajkujących robotników. W rzeczywistości był to apel do MKS o podjęcie dialogu i wolę kompromisu. 22 sierpnia Tadeusz Mazowiecki i Bronisław Geremek przyjechali do stoczni i zgłosili się do prezydium MKS, oferując pomoc jako doradcy.

Zaraz potem na wniosek Mazowieckiego z Warszawy samolotem przylecieli kolejni doradcy. Miejsce w samolocie załatwił im wojewoda gdański, a na Okęciu w pokonaniu formalności pomagał pułkownik MSW, życząc na pożegnanie „pożytecznej pracy dla państwa socjalistycznego” (S. Cenckiewicz, „Anna Solidarność”).

– Pewnego dnia – wspomina Andrzej Gwiazda – Mazowiecki zaczął nam doradzać, abyśmy rezygnowali z rejestracji wolnych związków i zażądali nowych wyborów do rad zakładowych. Na moje zdziwienie, że to chyba jakaś pomyłka, usłyszałem: „No tak, wiedzieliśmy, że się nie zgodzicie, ale musieliśmy wam tak powiedzieć”. Zaraz też złożyli nam drugą propozycję, abyśmy się rejestrowali w CRZZ. Akurat przechodziło pięciu stoczniowców, więc powiedziałem im, żeby wyprowadzili panów doradców za bramę stoczni, a jak będą chcieli przyglądać się strajkowi, to załatwię im przepustki. Na drugi dzień wrócili skruszeni i więcej już takich propozycji nie składali. Do wyjaśnienia pozostaje kwestia, kto im kazał złożyć te propozycje – mówi Andrzej Gwiazda.

Mazowiecki próbował też forsować koncepcję rejestracji nie jednego związku, ale utworzenia federacji związków, co oczywiście w znaczący sposób osłabiałoby jego pozycję. Zachowawcza i ugodowa postawa doradcy „Solidarności” musiała być bardzo wyrazista, skoro w styczniu 1981 r. Jerzy Urban wystosował list do I sekretarza KC PZPR Stanisława Kani, w którym proponował, aby jako przeciwwagę dla „Solidarności” utworzyć rząd koalicyjny z „katolikami typu Mazowiecki”.

Urban oczywiście nie pełnił jeszcze wtedy żadnych funkcji w rządzie, bo jego rzecznikiem został pół roku później, ale to z pewnością ciekawa ocena.

Po wprowadzeniu stanu wojennego Tadeusz Mazowiecki został internowany, przez następne lata pełnił funkcję doradcy Lecha Wałęsy. W 1989 r. został zaproszony do obrad Okrągłego Stołu, przy którym odgrywał kluczową rolę, a jednocześnie był podobnie jak Bronisław Geremek, Marcin Król czy Stefan Bratkowski zwolennikiem daleko idących ustępstw wobec władzy.

Ochroniarz układu
– W 1990 r. jechałem z Mazowieckim pociągiem do Gdańska i zapytałem go o to, jakie powinny być perspektywy naszych dalszych działań – opowiada Piotr Ł. Andrzejewski, wieloletni senator. – W odpowiedzi usłyszałem: „Panie mecenasie, nie możemy zrobić niczego, co nie byłoby w ich interesie”.

Rzeczywiście interes władz PRL został przez premiera dobrze zabezpieczony. Opozycyjni działacze stanu wojennego z goryczą przyjęli nominację na szefa MSW (i na stanowisko wicepremiera) gen. Czesława Kiszczaka, a na szefa MON gen. Floriana Siwickiego. Pod ich rządami funkcjonariusze dawnego systemu natychmiast przystąpili do czyszczenia archiwów i palenia akt.

Polityka grubej kreski, jaką wprowadzał w życie Mazowiecki, prowadziła do licznych protestów młodzieży, która postrzegała kontraktową, pomagdalenkowską rzeczywistość jako zdradę. W tym przekonaniu utwierdzało ich zachowanie rządu, który nie wahał się w styczniu 1990 r. wysłać ZOMO, przemianowane na Oddziały Prewencji MO, do rozpędzenia demonstracji przed Salą Kongresową w Warszawie, gdzie odbywał się ostatni zjazd PZPR.

Jednak znacznie bardziej haniebnie zachował się premier Mazowiecki, kiedy kazał oddziałom prewencji i brygadzie komandosów rozpędzić młodzież, która zajęła budynek KW PZPR w Gdańsku, aby uniemożliwić rozpoczęte już palenie akt. OMPO rozbiły także demonstrację zawiązaną spontanicznie w pobliżu budynku partii.

W wyniku czyszczenia archiwów, za przyzwoleniem premiera Tadeusza Mazowieckiego, bezpowrotnie zniszczonych zostało setki tysięcy dokumentów – m.in. prawie wszystkie materiały Departamentu IV MSW, który zajmował się walką z Kościołem. Dawni funkcjonariusze aparatu represji po pozytywnej weryfikacji zasilali szeregi UOP, milicjanci przeszli do policji, a komu to nie odpowiadało, szedł na emeryturę lub do biznesu.
Uległość wobec Berlina

Rząd Tadeusza Mazowieckiego nie potrafił i nie chciał odciąć pępowiny łączącej Polskę z Rosją, czemu dał wyraz minister Krzysztof Skubiszewski podczas wizyty w Moskwie, deklarując, że „sojusz polsko-radziecki musi być kontynuowany bez względu na zmienione okoliczności”. Przedstawiciele rządu kilkakrotnie zapewniali, że Polska nie wystąpi ani przeciwko RWPG, ani przeciwko Układowi Warszawskiemu. Zresztą pierwszym zagranicznym gościem nowo powołanego premiera był Władimir Kriuczkow, szef KGB.

Zdaniem prof. Tadeusza Marczaka, Tadeusz Mazowiecki polskiej polityce zagranicznej nadał klientystyczny charakter. Doskonale to widać w relacjach z Niemcami.

– Co prawda udało mu się doprowadzić do traktatu granicznego z Niemcami, ale główna zasługa w tym przypada prezydentowi USA – to dzięki stanowczej postawie Amerykanów kanclerz Helmut Kohl uznał granicę na Odrze i Nysie, czemu wcześniej się opierał – przypomina prof. Marczak. – Jako premier Mazowiecki nie odważył się postawić na porządku dnia kwestii odszkodowań wojennych dla Polski, czym otworzył drogę do aroganckiego wysuwania roszczeń materialnych ze strony Niemców wobec Polski.

Z kolei jako doradca Bronisława Komorowskiego ds. zagranicznych Tadeusz Mazowiecki wziął udział w spektaklu w całym tego słowa nikczemnym. 10 lipca 2011 roku w Jedwabnem odczytał list prezydenta, w którym znalazło się sformułowanie o Narodzie Polskim jako „sprawcy” zbrodni na ludności żydowskiej.

– Brak danych, by ustalić, jaki był wkład Mazowieckiego w treść przesłania, ale trudno przypuszczać, żeby doradca prezydencki ograniczył się li tylko do roli lektora. Jeśli zaś weźmiemy pod uwagę, że główną wytyczną polityki historycznej Berlina jest przypisywanie współsprawstwa w zbrodni holokaustu innym narodom europejskim, a ostatnio szczególnie Polakom – rola Mazowieckiego rysuje się w jednoznacznie negatywnym świetle – stwierdza prof. Tadeusz Marczak.

Mazowiecki jest też symbolem tzw. transformacji ustrojowej w Polsce zapoczątkowanej planem Balcerowicza. – Po 24 latach coraz dobitniej widzimy jej efekty: zagłada przemysłu polskiego, stworzenie patologicznego systemu finansowego, obrócenie Polski w kraj kolonialny, a Polaków w lud kolonialny – podkreśla prof. Marczak. A wszystko to za cenę, jak zauważył znany chiński ekonomista Song Hongbing, „bolesnej utraty majątku narodowego”.

Anna Kołakowska